Prawo Autorskie, czyli Życie bez Końca
Nazywam się Sławomir. W moich czasach, w roku 2025, świat niepokojąco pędził ku zagładzie. Choć marzyłem, by obudzić się w świecie bez wojen i pełnym miłości, wokół panował niepokój i ciągła walka – teraz już nie tylko o terytoria, ale o idee i patenty. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że proroctwo Izajasza 65 lada moment stanie się rzeczywistością.
Dni płynęły, a ja, jako dziennikarz, obserwowałem odwieczną walkę ludzkości o harmonię. Mówiono o przezwyciężaniu podziałów kulturowych i narodowych, ale jednocześnie prowadzono brutalną walkę o władzę i zasoby.
W tych wzniosłych dążeniach zawsze coś mnie niepokoiło: Prawo Autorskie i prawo do własności, które stały się kluczowym polem bitwy. Przecież jako ludzie, czerpiemy od siebie przez wieki. Nasze największe osiągnięcia nie są aktami czystego stworzenia, lecz adaptacją. Nowe idee to kolejne warstwy na fundamencie zbudowanym przez przodków, pochodzących z różnych nacji.
Dlaczego więc uzurpujemy sobie indywidualne prawo do czegoś, co jest efektem zbiorowego, międzypokoleniowego wysiłku? Dlaczego ludzie wierzący w Boga odrzucają prawa Autora Absolutnego? Zastanawiałem się, czy to prawo dotyczy tylko idei, czy rozciąga się na samą materię, na zasoby, które powinny być wspólne. Prawo, które miało nas chronić, stało się groteskową farsą, narzędziem podziału.
-
-
Pamiętam, jak kiedyś trafiłem na zapomniany obraz – cenne, piękne dzieło sztuki. Nagle, ja, jego odkrywca, stałem się ważniejszy od niego. Media ochoczo podchwyciły temat: ’Sławomir, odkrywca Fenomenu Kkewalsa!’ Wystarczyła gazeta z moją twarzą, bym zapomniał o samym dziele, jego historii i twórcy.
Poczułem, jakby coś we mnie pękło. Ten syndrom samozwolenia – ta uzurpacja – był jak wirus, który ukradł mi ciekawość i pragnienie prawdy. Wtedy dotarło do mnie, że to problem całej ludzkości. W pędzie do samostanowienia zapomnieliśmy o źródle wszystkiego: o Naturze, jej prawach, i Prawach Autorskich Twórcy, który dał nam talenty jedynie jako pożyczone narzędzia.
Ta niepamięć, to wymazywanie imienia Twórcy i jego praw z planów na przyszłość, niepokoiło mnie najbardziej.
Cisza w Eterze
Mój monolog o prawach autorskich Twórcy, pierwotnie dla kilku redakcyjnych kolegów, niespodziewanie trafił na antenę niszowego radia. Byłem zachwycony – wreszcie mój głos miał szansę dotrzeć do publiczności.
Zamiast dyskusji, w mediach pojawiła się cisza. Wielkie agencje ignorowały temat, publiczne stacje unikały go. Mój głośny głos zatonął w morzu obojętności.
Najgorsze były reakcje ludzi. Pewnego dnia, starszy mężczyzna, którego uważałem za przyjaciela, podszedł do mnie z goryczą: „O jakim Twórcy mówisz, Sławomirze? Jesteśmy panami własnego losu! Nie narzucaj nam swojego strachu przed nieznanym.”
Jego słowa uderzały w sedno: ludzie bali się utraty kontroli. Chcieli być autorami wszystkiego. To, co dla mnie było pytaniem o prawdę, dla nich było atakiem na ich tożsamość. To było wymazywanie z pamięci.
Wiedziałem, że nie mogę być tylko obserwatorem. Musiałem działać, zanim świat pogrąży się w mroku zapomnienia. Właśnie wtedy, gdy mój duch dziennikarza odrodził się, usłyszałem o tajemniczych, niefizycznych źródłach energii, pojawiających się w różnych miejscach na świecie. To było wezwanie, szansa, by dotrzeć do samego źródła.
-
-
Pewnego dnia, wszystkie moje analizy i życiowe plany przerwała choroba.
W szpitalu zamknąłem oczy. Cisza w moim wnętrzu była przerywana jedynie przez odgłosy słabnącego oddechu i cichy szloch Kkewals, mojej żony. Szepty dorosłych dzieci docierały do mnie jakby z oddali, szukały pocieszenia w swojej wzajemnej obecności.
Kiedy ponownie otworzyłem oczy, świat, który zobaczyłem, był tym, o którym marzyłem.
Nie było chłodnych ścian szpitala, ani lekarzy. Jednak zasmucił mnie fakt, że nie było przy mnie rodziny. Spojrzenie wypełnił błękit nieba, a uszy – śpiew ptaków. Leżałem wśród kwitnących kwiatów w pięknym parku, niemożliwym w moim dotychczasowym świecie. Pomału wstałem, a przenikliwy ból, mój niechciany towarzysz, ustępował z każdą chwilą. Ciało, wolne od szpitalnych przewodów, odzyskało swobodę. Strach przed śmiercią zastąpiła ciekawość i ekscytacja.
Ostrożnie ruszyłem wzdłuż ścieżek. Wiewiórki skakały bez lęku, kaczki leniwie pływały po stawie. Fontanna wylewała strugi wody lśniące w słońcu. W tej perfekcji, która koiła zmysły, coś wydawało się zbyt idealne.
Zanim zorientowałem się, że jestem nagi, moją uwagę przykuły ubrania ułożone w kostkę. Obok, stół uginał się pod ciężarem jedzenia. Usiadłem, zjadłem kilka kęsów. Energia wróciła. Myśli stały się jaśniejsze.
Nagle, dźwięk czyichś kroków przerwał moje rozmyślania.
Podszedł do mnie mężczyzna o łagodnych rysach twarzy i ciepłym spojrzeniu, które zdawało się obiecywać przyjaźń. Miał w sobie naturalny autorytet. „Witaj Sławomirze. Nazywam się Aro” – rozległ się miękki, ale wyraźny głos. – „Widzę, że nie wiesz, co się stało. Od dzisiaj twoje poprzednie życie stanie się mglistym wspomnieniem. Świat, który znałeś, przeszedł przez ogromną zmianę.”
Aro uśmiechnął się i wyciągnął rękę. „Chodź, pokażę ci miejsce, gdzie będziesz mógł odpocząć.”
Poprowadził mnie wzdłuż ścieżki do małego domku, otoczonego kwitnącymi krzewami. Wnętrze było przytulne, z kominkiem i półkami pełnymi książek. Aro zostawił mnie samego. Usiadłem, czując mieszankę ekscytacji i niepewności. Przygotowałem się do snu. Zanim zasnąłem, patrzyłem na gwiazdy, które wydawały się świecić jaśniej niż kiedykolwiek.
Nowy Dzień
Rankiem obudziło mnie krzątanie w kuchni. Była tam kobieta z dwójką dzieci, z energią przygotowująca posiłek.
„Witaj,” powiedziała ciepło. „Nazywam się Elara. Te małe urwisy to Ilian i Mira.”
„Jestem Sławomir,” odpowiedziałem.
Elara wskazała na stół. „Usiądź, zaraz podamy śniadanie. Aro powiedział, że będziesz potrzebował czasu, aby się zaaklimatyzować.”
Wszystko wydawało się tak… normalne, a jednocześnie tak różne od świata, który znałem. Czułem się dziwnie rozluźniony, jakbym dopiero co zrzucił z siebie ciężar wielu lat. Moje siedemdziesiąt lat na karku nagle przestało mieć znaczenie, a wszystkie dolegliwości, które towarzyszyły mi przez ostatnie dekady, zniknęły bez śladu.
„Jaki jest rok?” – zapytałem, gdy zasiadaliśmy do stołu.
„Jest rok 852 Trzeciej Ery,” odpowiedziała Elara.
„Trzecia Era…” powtórzyłem, a w głowie rozbrzmiała mi pustka.
Gdy śniadanie dobiegło końca, poczułem, że choć przeszłość była pełna wspomnień, przede mną rozciągała się nowa rzeczywistość. Byłem gotów uczyć się żyć na nowo.
Nagle drzwi rozwarły się z impetem, a do pomieszczenia wpadł Aro. Jego oczy iskrzyły podekscytowaniem.
“Szybko, zostawcie wszystko i chodźcie ze mną na plażę!” – zawołał, łapiąc oddech.
Rozdział 2 – Nareszcie pokój. Nie tylko konflikty Rosji i Izraela zażegnane.
