Nazywam się Sławomir, żyłem w czasach pełnych niepokoju i wielkich zmian społecznych, był to rok /2060/. Zawsze marzyłem że tym razem po kolejnej przespanej nocy otworzę oczy i zobaczę świat bez wojen, pełen miłości. W tamtych czasach bardzo interesowałem się treścią Biblii i wtedy jeszcze nie wiedziałem że tak szybko wszystko się zmieni, i że proroctwo (65) z księgi Izajasza stanie się rzeczywistością.
Dni płynęły, a ja obserwowałem świat z perspektywy, która wydawała się coraz bardziej odległa. Pamiętam
ludzkość będącą nieustannie w drodze, w odwiecznej walce o harmonię, o przezwyciężanie podziałów.
Mówiono o zmaganiach z różnicami kulturowymi, narodowymi, etnicznymi, a jednocześnie prowadzono nieustanną brutalną walkę o władzę i zasoby.
W tych planach i dążeniach ludzkości, tak pełnych wzniosłych haseł, zawsze coś mnie niepokoiło, coś, co wydawało się pomijane.
Zastanawiałem się nad prawem autorskim i prawem do własności, które stały się kluczowym polem bitwy. Bo przecież jako ludzie, przez wieki czerpiemy od siebie. Nasze największe osiągnięcia nie są aktami czystego stworzenia, lecz raczej adaptacją i modyfikacją tego, co już istniało. Nowe idee to często tylko kolejne warstwy na fundamencie, który zbudowali nasi przodkowie pochodzacy z różnych, nacji, kultur i narodowości.
Dlaczego więc nadajemy sobie indywidualne prawo do czegoś, co jest efektem zbiorowego, międzypokoleniowego wysiłku, dlaczego ludzie wierzący w Boga odrzucają jego prawa, prawa autorskie Twórcy absolutnego.
Niepokój w moim sercu ciągle wzrastał. Czy to prawo dotyczy tylko idei, czy też rozciąga się na prawo własności do samej materii, do zasobów, które od wieków są wspólne? I czy można w ogóle posiadać na wyłączność coś, co jest częścią globalnego ekosystemu, globalnej kultury?
[ ] Zastygłem w tej myśli. Prawo autorskie, własność, moralność… Te słowa, które z definicji miały nas chronić, stały się narzędziem podziału. Sprawiedliwość, o którą tak walczyliśmy, zamieniła się w groteskową farsę.
Pamiętam, jak kiedyś trafiłem na unikatowy, zapomniany obraz. Był on cennym, pięknym dziełem sztuki. W pewnym momencie, ja, jako jego odkrywca, zacząłem być ważny. To dzieło miało znaczenie, ale nagle, ważniejszy stałem się ja, moja historia, moje osiągnięcia. Media ochoczo podchwyciły temat: 'Sławomir odkrywcą!’, 'Fenomen Kkewalsa!’.
A ja, chociaż publicznie nie przypisałem sobie praw autorskich do tego dzieła, poczułem, jak coś dziwnego dzieje się w mojej głowie. Analiza ustała, ciekawość umarła, poszukiwania się skończyły. Wystarczyło, że stałem się symbolem, 'bohaterem’, a zapomniałem o tym, co było naprawdę istotne: o samym dziele, o jego historii, o twórcy.
Poczułem, jakby coś we mnie zostało wyłączone. Ten syndrom samozwolenia, ta uzurpacja, była jak wirus, który kradł ciekawość i pragnienie prawdy.
I wtedy dotarło do mnie, że to nie tylko mój problem, ale problem całej ludzkości.
Zawsze w pędzie do samostanowienia, w pogoni za własnymi prawami, zapominaliśmy o tym, co jest źródłem wszystkiego. O Naturze, o jej prawach, o jej sprawiedliwości. A w ostatecznym rozrachunku, o Prawach Autorskich Twórcy Absolutnego, który dał nam wszystko.
Daliśmy sobie pozwolenie na zawłaszczanie, na przypisywanie sobie praw do wszystkiego, co odkryliśmy, do wszystkiego, co stworzyliśmy, zapominając, że nasze istnienie, nasze talenty, nasze umiejętności są jedynie pożyczonymi narzędziami.
Byłem wstrząśnięty tą 'niepamięcią’, tym wymazaniem z pamięci imienia Twórcy i jego praw. I to właśnie ta cisza w planach na przyszłość, to pominięcie, niepokoiło mnie najbardziej.
Cisza w eterze
To było jak sen. Mój monolog o prawach autorskich Twórcy, pierwotnie przeznaczony dla kilku redakcyjnych kolegów, niespodziewanie trafił na antenę. Niewielkie, niszowe radio z jakiegoś powodu nadało moją całą, zmontowaną wypowiedź. Z początku byłem zachwycony. Wreszcie ktoś dał mi głos. Wreszcie moje przemyślenia miały szansę dotrzeć do szerszej publiczności. Jednak to, co nastąpiło później, było dalekie od moich oczekiwań.
Zamiast dyskusji, zamiast refleksji, w mediach pojawiła się cisza. Nikt nie chciał tego komentować. Wielkie agencje informacyjne ignorowały temat, publiczne stacje unikały go jak ognia, a w internecie pojawiały się jedynie pojedyncze, pogardliwe wpisy, które szybko znikały pod zalewem memów i dezinformacji. Poczułem, jakby mój głos, choć głośny, zatonął w morzu obojętności i świadomego odrzucenia.
Najgorsze jednak było to, jak reagowali ludzie. Ludzie, dla których pisałem. Spotykałem się z nimi na ulicach, w kawiarniach, a ich spojrzenia były pełne wrogości, a nie zrozumienia. Pewnego dnia, starszy mężczyzna, którego uważałem za przyjaciela, podszedł do mnie i powiedział z goryczą w głosie:
„O czym ty mówisz, Sławomirze? O jakim Twórcy? Jesteśmy panami własnego losu, sami stworzyliśmy wszystko, co nas otacza. Nie potrzebujemy żadnego boga, by tłumaczyć nasze osiągnięcia. Nie narzucaj nam swoich praw, twojego strachu przed nieznanym.”
Jego słowa bolały, bo uderzały w sedno. Ludzie nie chcieli usłyszeć o tym, że nie są autorami wszystkiego. Bali się utraty kontroli, utraty poczucia własnej siły.
Zrzucenie z piedestału stwórcy, stworzyło w nich poczucie kontroli i odpowiedzialności. To, co dla mnie było pytaniem o prawdę, dla nich było atakiem na ich tożsamość. To była ta cisza. To było wymazywanie z pamięci.
Wiedziałem, że nie mogę już dłużej być tylko obserwatorem. Musiałem działać, szukać odpowiedzi na własną rękę, zanim ten świat całkowicie pogrąży się w mroku zapomnienia.
Właśnie wtedy, gdy mój duch dziennikarza odrodził się z nową siłą, usłyszałem o tajemniczych, niefizycznych źródłach energii, pojawiających się w różnych miejscach na świecie. To było dla mnie wezwanie. To była szansa, by dotrzeć do samego źródła.
Pewnego dnia, wszystkie moje analizy, osiągnięcia i życiowe plany, przerwała choroba.
Pamiętam jak w szpitalu zamknąłem oczy, pragnąc uciec od rzeczywistości, chociaż na chwilę. W mojej głowie rozbrzmiewały echa wspomnień, tych dobrych i tych złych, takie wewnętrzne rozliczenie.
Cisza w moim wnętrzu była przerywana jedynie przez odgłosy własnego oddechu, który stawał się coraz słabszy i przez cichy szloch żony, która siedziała przy moim łóżku, trzymając moją dłoń w swoich drżących dłoniach. Jej oczy, pełne łez, odzwierciedlały ból i miłość, której słowa nie mogły wyrazić.
Szepty pozostałej rodziny docierały do mnie, jakby z świata. Moje dorosłe już dzieci, stojące obok, wymieniały ze sobą niepewne spojrzenia, szukając pocieszenia w swojej wzajemnej obecności.
Kiedy ponownie otworzyłem oczy, świat, który zobaczyłem, w dalszej perspektywie okazał się tym, o którym marzyłem. Z zaciekawieniem zacząłem się rozglądać.
Nie było chłodnych ścian szpitala, nie było otaczającej mnie rodziny ani lekarzy. Zamiast tego, moje spojrzenie wypełnił błękit nieba, a uszy wypełnił śpiew ptaków. Leżałem wśród kwitnących kwiatów w pięknym parku, który wydawał się być miejscem nierealnym, niemożliwym do istnienia w moim dotychczasowym świecie. Pełen obaw ale zarazem ciekawości, przyglądałem się otoczeniu.
Ścieżki parku wijące się między starannie przyciętymi krzewami i kwitnącymi rabatami prowadziły w różne strony, tworząc labirynt pełen spokoju i uroku. Drzewa o bujnych koronach rzucały przyjemny cień, a ich liście szumiały delikatnie na wietrze, tworząc melodię, która harmonizowała ze śpiewem ptaków.
Pomału wstałem i ostrożnie ruszyłem wzdłuż ścieżek. Ławki z kamienia i drewna zapraszały do odpoczynku i kontemplacji. Każda z nich wydawała się być idealnym miejscem do zatrzymania się i podziwiania otaczającej natury.
Podszedłem do fontanny z rzeźbionymi postaciami zwierząt, fontanna wylewała strugi wody, które lśniły w słońcu jak kryształy. Zwierzęta parku nieokazywały lęku. Wiewiórki zwinne i ruchliwe skakały między drzewami, a kaczki pływały leniwie po niewielkim stawie, którego powierzchnia była gładka jak lustro. Od czasu do czasu, można było dostrzec delikatne ruchy ryb pod wodą, które przyciągały wzrok swoimi błyszczącymi łuskami.
W tym niezwykłym otoczeniu, ja, stojący na miękkiej trawie, czułem jak przenikliwy ból, który przez ostatnie lata był moim niechcianym towarzyszem, powoli z każdą chwilą ustępował. Moje ciało, które kiedyś było splecione z licznymi przewodami i urządzeniami podtrzymującymi życie, teraz było wolne, odzyskało dawno utraconą swobodę. Nie było już strachu, tej paraliżującej obawy przed nadchodzącą śmiercią. Zastąpiła ją ciekawość, a nawet pewna ekscytacja. Powoli poruszałem się, rozglądając, teraz bardziej świadomie, próbując zorientować się w sytuacji.
Zanim zdałem sobie sprawę, że jestem nagi, moją uwagę przykuły ubrania ułożone w kostkę. A obok, stół uginał się pod ciężarem jedzenia, które wyglądało na przygotowane z myślą o mnie. Wszystko to było takie niespodziewane, takie niezwykłe.
Podszedłem do stołu, na którym znajdowało się jedzenie. Były tam potrawy, przygotowane tak, jakbym sam mógł je wybrać. Siadłem, zjadłem kilka kęsów i poczułem, jak energia powraca do mojego ciała. Z każdym kęsem, moje myśli stawały się jaśniejsze, a serce lżejsze.
Siedziałem przy stole, zatopiony w myślach o tym nowym, niezwykłym świecie. W mojej głowie wciąż tliły się wspomnienia, które kontrastowały ze spokojem, który mnie teraz przenikał.
Nagle, dźwięk czyichś kroków na ścieżce, przerwał moje rozmyślania.
[ ] Podszedł do mnie mężczyzna o łagodnych rysach twarzy i ciepłym spojrzeniu. Jego obecność była uspokajająca, a uśmiech, który rozjaśniał jego twarz, zdawał się obiecywać przyjaźń. Jego postura była wyprostowana, ale nie sztywna, co nadawało mu naturalny autorytet, a jednocześnie dostępność. Włosy miał ciemne, lekko posiwiałe na skroniach, co dodawało mu powagi, ale też świadczyło o doświadczeniu życiowym. Oczy miał głębokie, koloru ciemnego bursztynu, które patrzyły na mnie z ciekawością i zrozumieniem. Jego ręce były silne, ale gesty, którymi się posługiwał, były delikatne i precyzyjne, jakby każdy ruch był
przemyślany.
Ubrany był w prosty, ale elegancki strój, który zdawał się być idealnie dopasowany do otoczenia. Luźna koszula o ciepłym odcieniu ziemi harmonizowała z barwami parku, a spodnie z miękkiego materiału podkreślały swobodę, z jaką się poruszał. Na jego stopach widniały skórzane sandały, które świadczyły o praktycznym podejściu do życia.
Gdy się uśmiechał, na jego twarzy pojawiały się drobne zmarszczki, które dodawały mu uroku i sprawiały, że jego twarz była jeszcze bardziej wyrazista. Mówił spokojnym, ale wyraźnym głosem, który miał w sobie coś hipnotyzującego. Każde słowo, które wypowiadał, było ważone i pełne empatii.
Jego obecność sprawiła, że poczułem się bezpiecznie, jakby nic złego nie mogło mnie spotkać w jego towarzystwie. Był jak strażnik tego niezwykłego miejsca, przewodnik, który miał mi pomóc odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jego ciepłe spojrzenie i łagodne rysy twarzy były jak światło w tunelu, prowadzące mnie do zrozumienia i akceptacji tego, co miało nadejść.
„Witaj Sławomirze. ” rozległ się miękki, ale wyraźny głos. “Nazywam się Aro.” Poczułem ciepły, pełen troski dotyk jego spojrzenia.
“Widzę, że nie wiesz, co się stało i gdzie się znajdujesz, od dzisiaj, twoje poprzednie życie i doświadczenia staną się mglistym wspomnieniem,” – zaczął. “Świat, który znałeś, przeszedł przez ogromną zmianę.”
Choć zaskoczony, czułem ciekawość i gotowość na odkrywanie tego, co mnie otacza. Aro, widząc to, uśmiechnął się i wyciągnął rękę.“Chodź, pokażę ci miejsce, gdzie będziesz mógł odpocząć,” powiedział Aro, prowadząc mnie wzdłuż ścieżki wyłożonej jasnymi kamieniami. Szliśmy w milczeniu, a ja wciąż przetwarzałem informacje z tego dnia, który był pełen odkryć i tajemnic.
[ ] Po kilku minutach dotarliśmy do małego domku, który wyglądał jak coś z bajki. Był otoczony kwitnącymi krzewami i miał mały ogródek ziołowy przy wejściu. Dach pokryty był mchem, a okna świeciły ciepłym światłem. “To będzie twój dom,” powiedział Aro. “Znajdziesz tu wszystko, czego potrzebujesz.”
Wszedłem do środka i od razu poczułem się jak w domu. Wnętrze było przytulne, z miękkimi fotelami, drewnianym stołem i półkami pełnymi książek. Na kominku płonął ogień, a obok stała filiżanka parującej herbaty.
Aro zostawił mnie samego, mówiąc, że wróci rano. Usiadłem na chwilę, zastanawiając się nad wydarzeniami mijającego dnia. Myśli krążyły mi w głowie – nowy świat, nowe możliwości. Czułem mieszankę ekscytacji i niepewności, ale przede wszystkim wdzięczność za to, co mnie spotkało.
Po chwili zdecydowałem, że czas na odpoczynek. Przygotowałem się do snu i położyłem na miękkim łóżku. Zanim zasnąłem, przez okno dostrzegłem gwiazdy, które wydawały się świecić jaśniej niż kiedykolwiek. Z zamkniętymi oczami analizowałem mijający dzień, zasnąłem, pełen nadziei na to, co przyniesie jutro.
Nowy dzień
Rankiem obudziło mnie krzątanie jakichś ludzi. Przez chwilę leżałem nieruchomo z zamkniętymi oczami, starając się zrozumieć, gdzie jestem. Dźwięki, które mnie obudziły, dobiegały z kuchni. Była tam kobieta z dwójką dzieci, które z energią i radością przygotowywały poranny posiłek.
Podniosłem się powoli, nie czując żadnego zmęczenia. Wszystko wokół mnie było nowe, ale nie czułem strachu. Była w tym wszystkim jakaś niezwykła spokojność, która koiła moje zmysły.
Wyszedłem z sypialni i podszedłem do kuchni. Kobieta odwróciła się na mój dźwięk i uśmiechnęła szeroko. “Witaj,” powiedziała ciepło. “Nazywam się Elara. Te małe urwisy to Ilian i Mira.” Wskazała na dwoje dzieci, które teraz przestały się krzątać i z ciekawością przyglądały mi się.“Jestem Sławomir,” odpowiedziałem, niepewny, co dalej powiedzieć.
Elara skinęła głową i wskazała na stół. “Usiądź, zaraz podamy śniadanie. Aro powiedział, że będziesz potrzebował czasu, aby się zaaklimatyzować. Nie martw się, jesteśmy tu, aby ci pomóc.”Dzieci wróciły do swoich zajęć, a ja usiadłem, wciąż oszołomiony. Wszystko wydawało się takie… normalne, a jednocześnie tak różne od świata, który znałem. Czułem się dziwnie rozluźniony, jakbym dopiero co zrzucił z siebie ciężar wielu lat. Moje siedemdziesiąt lat na karku nie licząc ośmiuset w nieświadomości, nagle przestało mieć znaczenie, a wszystkie dolegliwości, które towarzyszyły mi przez ostatnie dekady, zniknęły bez śladu.
Z rozmyślań nad swoim ciałem wyrywa mnie wołanie Elery. “Sławku, śniadanie gotowe,” mówi ciepłym głosem. “Może chciałbyś pobyć sam i przemyśleć wczorajszy dzień?”
Spojrzałem na nią, a potem na dzieci, które z zaciekawieniem obserwowały każdy mój ruch. “Nie, proszę zostańcie,” powiedziałem szybko. “Chciałbym, abyśmy zjedli razem. Mam wiele pytań, a towarzystwo przy posiłku zawsze było dla mnie ważne.
”Elara uśmiechnęła się i skinęła głową, a dzieci z entuzjazmem zajęły miejsca przy stole. “Jaki jest rok?” – zapytałem, gdy zasiadaliśmy do stołu.
“Jest rok 852 trzeciej ery,” odpowiedziała Elara, podając mi talerz z aromatycznym posiłkiem.“Trzecia era…” powtórzyłem, starając się przypomnieć sobie, co to oznacza. Kiedy śniadanie dobiegło końca, poczułem, że choć moja przeszłość była pełna wspomnień, to przedemną rozciągała się nowa rzeczywistość, gotowa do odkrycia i zrozumienia. I choć nie wiedziałem jeszcze, jakie miejsce zajmę w tym nowym świecie, byłem gotów nauczyć się żyć w nim na nowo.
Nagle drzwi rozwarły się z impetem, a do pomieszczenia wpadł Aro, jego oczy iskrzyły podekscytowaniem. “Szybko, zostawcie wszystko i chodźcie ze mną na plażę!” – zawołał, łapiąc oddech. “Znów się zaczęło!”
Rozdział 2 – Koniec kontra początek. Co się wydarzyło? 2060